Czy te trumny dadzą władzę?


– Jaki jest cel operacji Smoleńsk?

Prof. Mirosław Karwat*: Powrót do władzy.

– Jest to robione rozumowo, z wyrachowaniem, czy z serca?

– Zależy, o kogo chodzi. Animator nastrojów działa z wyrachowaniem, z premedytacją, a uczestnicy jego spektaklu są sterowani emocjami. Taki jest podział pracy – jedni kalkulują i reżyserują, drudzy przeżywają.

– Reżyser też zachowuje się w sposób egzaltowany. Nie ma w jego zachowaniu powściągliwości, opanowania, jest emocjonalny ekshibicjonizm. To często wygląda jak sceny z kiepskich latynoskich telenowel. To ludzi nie odpycha?

– Tak byłoby, gdyby większość publiczności kierowała się kryteriami racjonalnymi. Ale okazuje się, że w Polsce bardzo liczna jest klientela o nastawieniu rytualistycznym. Ludzie lubujący się w ceremoniach, zwłaszcza w seansach rozpamiętywania, poszukiwania winnych, w gruncie rzeczy są spragnieni jakiegoś pokazowego aktu egzekucji, może nie dosłownej, ale wskazania palcem i symbolicznego unicestwienia tego winnego. Okazuje się, że taki negatywny kapitał jest w Polsce bardzo silny.

Badania socjologów czy psychologów pokazują, że w Polsce bardzo niski jest poziom pozytywnie rozumianego kapitału społecznego. Gdy chodzi o zaufanie, otwartość na innych, wzajemną życzliwość, zrozumienie własnego interesu we współdziałaniu z innymi, gotowość do kompromisu dla dobra sprawy i z myślą o wspólnych korzyściach, odczuwalny jest deficyt takich postaw. Za to w nadwyżce występuje nieufność, podejrzliwość, zawiść, kompensacja własnych frustracji przez agresję wobec innych – wybranych na oślep, przypadkowych albo wskazanych przez kogoś. Bilans tych dwóch nastawień jest w Polsce niekorzystny. Zawsze coś lub ktoś zepsuje dobrą atmosferę.

– I to wykorzystuje Kaczyński?

– Oczywiście, to jest instrument, na którym zawsze można zagrać. I gra się tym gorliwiej, że media lubujące się w zgiełku i atmosferze suspensu skwapliwie przeistaczają się we wzmacniacz. Efekt zostaje zwielokrotniony, jak efekt akustyczny w gitarze lub harfie elektrycznej. Oglądając i słuchając nawet garstki rozemocjonowanych ludzi, mamy tak mocne wrażenia, jak gdyby łkała lub krzyczała Polska cała.

Rozliczanie wrogów

– Dlaczego on gra, a nikt inny nie potrafi?

– To chyba kwestia talentu. Mamy bardzo wielu polityków o temperamencie trybuna wiecowego, demagoga, ale żaden nie jest tak autentyczny w uczuciach zawziętości, a nawet nienawiści jak Jarosław Kaczyński. A jego predyspozycje do mocnych słów – podsumowań jak gilotyna, pogróżek – czynią go w oczach zwolenników wodzem ze stali. Ma taki posłuch wśród zwolenników, że nawet paladyni upokarzani jego kaprysami i złośliwościami idą za nim – choć do czasu – jak w transie.

– Gazety podały, że posłowie PiS między sobą nazywają go Kaczafim.

– Toteż gotowi są niejedno przełknąć, zacisnąć zęby, bo wpojono im poczucie, że gdyby nie Jarek, to koniec. To jest jedna z przesłanek jego sukcesu – poczucie bezalternatywności.

– Jak jest rozpisany scenariusz operacji Smoleńsk? Bo cel już znamy.

– Pierwszy etap też – rozliczanie wrogów z tego, czy zadowolili żałobników mścicieli w ukierunkowaniu i dotychczasowych ustaleniach śledztwa, czy pokazali Ruskim siłę. Następny etap jest w toku. To powrót do masochistycznej celebracji katastrofy z zamiarem wytworzenia psychozy zdrady, zagrożenia bezpieczeństwa narodowego, tożsamości narodowej. Stąd już tylko krok do następnego etapu – szukania winnych. Etap czwarty, który logicznie się nasuwa, to demonstracja gotowości i determinacji, aby tych winnych, wskazanych przez prezesa i Macierewicza, ścigać i dopaść, ukarać. Nie grozi im raczej lincz ani nawet Trybunał Stanu, rozgrywających zadowoli zniszczenie moralne, spowodowanie śmierci cywilnej i wymuszenie politycznej dekapitacji.

– Frapujące są sondaże. Okazuje się, że dwa lata po katastrofie więcej osób przechyla się w kierunku teorii spiskowych niż na początku. Jak się robi taką propagandę?

– Wytrwałością. I natręctwem. Już dawno pewien doktor nauk humanistycznych powiedział, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą, i praktykował to bardzo skutecznie, bo wiedział, co robi. Ale nie był odkrywcą tej metody, on tylko głośno nazwał po imieniu praktykę stosowaną znacznie wcześniej. Jego recepta dotyczy nie tylko czystego kłamstwa, ale w ogóle stronniczości i tendencyjności w opiniach czy oskarżeniach – także niedopowiedzeń, aluzji, insynuacji. Od kiedy pojawiła się masowa propaganda skierowana do tłumu (z czasem do tłumu rozproszonego w domach, ale skupionego przed tym samym radiem lub telewizorem), nie liczy się jakość argumentów. O tym nas pouczają wszystkie podręczniki erystyki i psychologii społecznej. W atmosferze konfliktów, polaryzacji, którą uda się narzucić jakiejś wspólnocie, ludzie nie kierują się dążeniem do wiedzy, krytycznej selekcji faktów, weryfikacji tez itd., ale emocjami. A przy tym – co też od dawna wiadomo – ulegają mechanizmowi zaraźliwości pewnych emocji, względnie konformizmowi grupowemu. Psychologia konfliktów dowodzi, że w sytuacji wielkiego konfliktu, zwłaszcza biegunowego i antagonistycznego, kiedy dokonuje się podział społeczeństwa na dwa wrogie obozy i nie toleruje się żadnych buforów, żadnych postaw neutralnych, wymuszane są postawy albo-albo i bezwarunkowe, bezkrytyczne zdyscyplinowanie wrogich armii. Toteż nienawidzi się nawet mediatorów, a sprawdzianem przynależności do grupy jest wtedy podzielanie nie tyle nawet poglądów, ile obowiązujących i zuniformizowanych emocji. Jeżeli nienawidzisz razem z nami – jesteś nasz. Podejrzewasz razem z nami – jesteś nasz. Jeżeli masz wątpliwości albo nastawiasz ucha na wrogie argumenty – już jesteś podejrzany. Albo więc jesteś nasz, albo jesteś zdrajcą, wtyczką, agentem. W takiej sytuacji pojawiają się typowo psychotyczne elementy i to sprawia, że tak łatwo jest sterować wielką wspólnotą opartą na więzi i dobrowolnej identyfikacji, jak gdyby była tłumem lub karną armią w stanie wojny.

– Bo ludzie postępują jak jeden mąż.

– To punkt progowy w socjotechnice autorytarno-demagogicznej – przekraczanie granic racjonalności, pozbawienie ludzi możliwości i potrzeby wyboru. Wytwarza się taką psychozę, że w gruncie rzeczy najsilniejszą potrzebą staje się potrzeba identyfikacji, przynależności, obawa przed odrzuceniem przez swoich. I patologiczna samokontrola – jednostka sama zaczyna się sobie przyglądać, czy jej postawa jest dostatecznie zgodna z pewnym wzorcem, standardem. Zupełnie jak u dewota, który obsesyjnie, z inkwizytorską dociekliwością wczytuje się w każdą swoją myśl i od razu ocenia, czy ona nie jest aby grzeszna. Czy samo to, że o tym pomyślałem, nie skazuje mnie na mękę wieczystą, a w każdym razie na czyściec.

Leave a Reply