Decyzja daje spokój
Początek grudnia. 28-letni Marek składa wypowiedzenie w swoim zakładzie pracy. Przychodził tu codziennie, z wyjątkiem niedziel, przez 10 lat. Sam się dziwi, że tyle wytrzymał. Ale w końcu się udało. Wyrywa się stąd. Idzie do policji. Monika, żona Marka: – Niesamowite, że jedna decyzja może tyle w człowieku zmienić. Mamy teraz taki spokój w domu. Wcześniej go nie było. Napięcie z pracy Marka, gdzie był po prostu wykorzystywany, przenosiło się też na naszą rodzinę. Teraz kiedy dostał się do policji, wszystko będzie inaczej.
Dwa tygodnie wcześniej, listopad. Papież Franciszek apeluje o czujność przy przyjmowaniu kandydatów do seminarium. W przemówieniu do Kongregacji ds. Duchowieństwa mówi, że próbują się do nich dostać ludzie chorzy psychicznie szukający „silnych struktur”, jak wojsko, policja, duchowieństwo.
Wśród części komentatorów i wiernych konsternacja. Duchowieństwo i policja w jednym szeregu? No cóż, wspomniane słowa już padły. Skoro tak, w czym tkwi siła instytucji wymienionych przez papieża? W ich hierarchiczności? Zamkniętym charakterze? Fakcie, że tak trudno się do nich dostać? A może w tym, że każdy, kto przejdzie wielostopniową rekrutację, może czuć się w miarę bezpiecznie, bo wiadomo, że grupa czy wspólnota zawsze będzie bronić „swojego”?
Nie wrzucać wszystkich do jednego worka
Kto więc zgłasza się do zakonów? Kto próbuje dostać się do policji i innych służb mundurowych? Czy rzeczywiście są wśród nich osoby zaburzone psychicznie? W jaki sposób instytucje o „twardych strukturach” bronią się przed takimi ludźmi? I czy w ogóle się bronią?
Ojciec Grzegorz Kramer, jezuita, duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, zgadza się, że wspólnego mianownika dla wojska, policji i duchowieństwa można szukać w hierarchiczności tych instytucji, ale zastrzega, że nic w tym złego, skoro wiadomo, że jasno określone struktury pomagają człowiekowi w uporządkowanym życiu. – Nie możemy wrzucać wszystkich do jednego worka – zastrzega. – Oczywiście do zakonów idą osoby, które chcą mieć jasno określoną hierarchię i przełożonych, którzy będą wydawać im polecenia, ale jest wśród nas także wiele osób, które z tymi strukturami mają problem, albo po prostu traktują struktury jako środek do celu, jakim jest działalność konkretnego zakonu.
Kazik Walijewski, były policjant, od roku, po 32 latach służby, na emeryturze, prezes Stowarzyszenia Mężczyźni Przeciw Przemocy, zajmujący się pomocą dla ofiar przemocy w rodzinie oraz terapią uzależnień, łącznika między policją i duchownymi szukałby jednak gdzie indziej. – Alkohol – stwierdza krótko. – Kontrowersyjne? Na pewno odważne, ale już tłumaczę, o co chodzi – mówi Walijewski. – Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu każde imieniny czy inna tego typu okazja była hucznie świętowana w niemal wszystkich zakładach pracy. Jakiś czas temu to się zmieniło i alkohol został skutecznie wyprowadzony na zewnątrz, co oznacza, że imprezy nadal się odbywają, ale w restauracjach, barach czy pubach. I dotyczy to niemal wszystkich z wyjątkiem właśnie policji i kleru. Trudno wyobrazić sobie, że policjant czy duchowny pójdzie do lokalu, zacznie pić i przekroczy pewną granicę. Nie zrobi tego ze względu na negatywny odbiór społeczny, a w przypadku policjanta także ze względu na możliwość zagrożenia zdrowia i życia.
38-letnia Joanna, która przedstawia się jako „na szczęście była już żona policjanta”, słysząc tezę Kazika Walijewskiego zaczyna się śmiać. – Mój były mąż nadal jest policjantem i z tego, co wiem, pije zarówno na komendzie, jak i w restauracjach – twierdzi kobieta. – Z tym, że on i jego koledzy mają takie wtyki w mieście, że jeśli tylko sobie życzą, te restauracje są dla nich zamykane.
Joanna twierdzi, że wychodziła za młodego, fajnego chłopaka, który zmienił się po tym, jak trafił na służbę. – Bicie, poniżanie, wyzwiska i te ciągłe libacje z kolegami. Bo dla mojego męża policjanta najważniejsi byli koledzy. To, co robią, co mówią, jak się zachowują. Ja się nie liczyłam. Miałam siedzieć w domu, gotować i najlepiej w ogóle się nie odzywać. I wiem, że nie jestem wyjątkiem, bo inne żony policjantów też tak mają. Nie mówię, że wszystkie, ale tym facetom po kilku latach służby coś złego dzieje się z głową – twierdzi Joanna i tłumaczy, że właśnie dlatego jest czynną komentatorką na kilku internetowych forach. – Opisuję swoją historię, żeby ostrzec inne kobiety. Żeby uciekały, kiedy jeszcze mogą, zamiast marnować sobie życie. Czasem się zastanawiam, czy oni specjalnie do tej policji przyjmują osoby, które są słabe albo ulegają wpływom innych? Potem to się niestety odbija na rodzinie.
Życie to nie serial
Gdyby Joanna znała etapy procesu rekrutacyjnego do policji, wiedziałaby, że mimo wszystko osoby przypadkowe tam nie trafiają i, jak zapewniają moi rozmówcy od komend wojewódzkich do komendy głównej policji, w całym procesie sprawdzającym kandydatów do służby tzw. testy psychologiczne to kwestia niezwykle istotna. Potwierdza to nadkomisarz Joanna Kowalik-Kosińska, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gdańsku i tłumaczy, że badania psychologiczne kandydatów do pracy w policji zlecane są też specjalistom z zewnątrz i ich wyniki nie podlegają dyskusji.
– Oczywiste jest natomiast, że szukamy osób o określonych predyspozycjach: silnych psychicznie, wytrzymałych na problemy, odpornych na stres i potrafiących szybko podejmować decyzje – wylicza Joanna Kowalik-Kosińska i dodaje, że zdarzają się osoby, które policyjną rekrutację przechodzą pozytywnie, ale jeszcze podczas szkolenia lub na wstępnym etapie pracy rezygnują twierdząc, że nie dadzą sobie rady. – Często jest to efekt pierwszego zetknięcia własnych wyobrażeń z rzeczywistością pracy policjanta – uważa nadkomisarz Kowalik-Kosińska. – Nagle okazuje się, że to nie jest serial, tylko prawdziwe życie. Że ma się do czynienia z osobami pijanymi lub agresywnymi albo że trzeba jechać na interwencję, pomimo że do końca służby pozostało tylko piętnaście minut. Zdarzają się też osoby, które mają trudność z podporządkowaniem się rozkazom przełożonego. Niby jest to specyfika każdej pracy, ale od policjantów wymaga się, aby to podporządkowanie było bezdyskusyjne. Nie każdy sobie z tym radzi – tłumaczy Joanna Kowalik-Kosińska.
Szturm na służby
Dr Elżbieta Sideris, psycholog i psychoterapeuta, dyrektor Instytutu Ratownictwa Psychologicznego zwraca uwagę, że służby mundurowe to nie tylko wojsko i policja, ale także m.in. funkcjonariusze celni, służby więzienne, straż graniczna, straż pożarna czy służby specjalne. – Ich zasadniczą rolą jest zapewnienie nam, obywatelom, bezpieczeństwa i choćby z tego powodu tak ważne jest, aby trafiały do nich osoby spełniające określone kryteria – mówi dr Sideris i wylicza, że chodzi m.in. o stabilność emocjonalną, dojrzałość, umiejętność oceny ryzyka, zdolność koncentracji uwagi oraz jej podzielność, dobrą pamięć, łatwość przerzucania się z jednej czynności na drugą, odporność na stres, samokontrolę czy umiejętność nawiązywania i podtrzymywania kontaktu z ludźmi. Właśnie te cechy i wiele innych sprawdzane są podczas badań psychologicznych obowiązujących w procesie rekrutacji do służb mundurowych.
Czy pomimo tych badań zdarza się, że w szeregi policji, wojska i pozostałych służb trafiają osoby w jakiś sposób zaburzone psychicznie? – Jeśli tak, to wyłącznie przez pomyłkę – twierdzi Elżbieta Sideris. – Często słyszę, że kandydaci chcieliby się przygotować do zdania testów psychologicznych. To niemożliwe, ponieważ po części pisemnej następuje część ustna, czyli po prostu rozmowa z psychologiem, podczas której zachowania kandydata sprawdzane są poprzez między innymi symulację różnych sytuacji. A zatem, aby zwiększyć własne szanse na pozytywną weryfikację, osoby pretendujące do pracy w służbach mogłyby na przykład poddać się procesowi psychoterapii czy uczestniczyć w różnego rodzaju szkoleniach umiejętności miękkich. Co ciekawe, w dobie Internetu i mediów społecznościowych coraz więcej jest osób, które świetnie zdają testy w części teoretycznej, wyklucza je jednak na przykład brak kompetencji społecznych.
Szefowa Instytutu Ratownictwa Psychologicznego jest zdania, że badania psychologiczne, którym poddawani są kandydaci do pracy w służbach mundurowych są bezwzględnie potrzebne. – Dzięki nim mamy większą pewność, że w szeregach służb mających zawodowo dbać o nasze bezpieczeństwo znajdują się właściwe osoby. Starać natomiast należy się o to, by standardy tych badań nie ulegały obniżeniu – przekonuje. Przyznaje jednak, że nawet te „właściwe osoby” trafiają do prowadzonego przez nią Instytutu Ratownictwa Psychologicznego. – Rzeczywiście pomagam tym, którzy pomimo pierwotnie bardzo dużej odporności na stres, ze względu na liczbę przeżytych traum i trudnych doświadczeń tę odporność tracą.
Elżbieta Sideris wspomina, że kilka lat temu, gdy w Polsce wyjątkowo ciężko było znaleźć zatrudnienie, obserwowała trend, który można byłoby nazwać szturmem na służby mundurowe. – Mnóstwo młodych ludzi chciało się do nich dostać, bo wiadomo, że to stała, dająca pewną stabilizację praca – dr Sideris przyznaje jednak, że ten szturm obserwowała ze spokojem. – Dzięki psychologicznej weryfikacji kandydatów obowiązującej w procesie rekrutacyjnym wiedziałam, że nie każdy, kto chce pracować w służbach mundurowych, się do nich dostanie.
Ideały i surowa przełożona
Nie każdy nadaje się również do zakonu, o czym na którymś etapie swojego życia przekonała się Elżbieta. Prosi, by tak ją przedstawić, bo imię nie jest przecież ważne. Ważne jest to, co przeżyła, a wiadomo, że idąc do zakonu i tak trzeba się liczyć ze zmianą imienia nadanego na chrzcie. – Za murami wytrwałam w sumie trzy lata – opowiada. – Niczego nie żałuję. Ani decyzji o ofiarowaniu swojego życia Bogu, ani późniejszego odejścia.
Elżbieta pamięta, że kiedy jako młoda dziewczyna podczas niedzielnego obiadu oznajmiła rodzicom, że idzie do zakonu, ręka ojca z nabraną już na łyżkę zupą, zatrzymała się w pół drogi do ust. Zdziwiła się, że rodzice się nie cieszą, bo przecież zawsze wiedzieli, że jest najbardziej religijna z całej rodziny i ta jej religijność nigdy im nie przeszkadzała. Być może jednak coś przeczuwała, bo przyznaje, że o swoim postanowieniu powiedziała zaledwie kilka godzin przed odjazdem pociągu do miejscowości, w której mieścił się wybrany przez nią klasztor. – Nie chciałam ich martwić – przekonuje.
Co najbardziej przeszkadzało jej w zakonie? – Brak czasu na modlitwę i osobiste wyciszenie. Myślałam, że będzie go więcej – mówi Elżbieta i zastrzega, że żadnych traumatycznych przeżyć z zakonu nie ma, wszystko już przemodliła, pogodziła się z drogą, którą prowadzi ją Bóg. – Ale na pewno trudno jest odnaleźć się młodym, niepewnym, pełnym ideałów dziewczynom, które trafią na surową, wymagającą przełożoną – przyznaje. Na pytanie kogo spotkała w zakonie, jakie osoby tam trafiają, odpowiada, że zwyczajne. – W większości z mniejszych miejscowości, ale nie tylko, bo dziewczyny z dużych miast też były. Na początku najbardziej łączy tęsknota za rodziną, bo jednak każda z nas tę rodzinę zostawia.
Elżbieta miała zostawić rodziców (tata rolnik, mama sprzedawczyni) oraz dwóch młodszych braci. O powodach swojego odejścia ze wspólnoty nie chce rozmawiać. – Po prostu poczułam, że to nie jest miejsce dla mnie – ucina.
Połowa kandydatów księdzem nie zostanie
Podobnie poczuł Maciek, który w seminarium spędził siedem miesięcy, a w portalu „Moje Powołanie” stwierdził tak: „W pewnym momencie bardzo mocno zrozumiałem, że to nie jest moje miejsce. To było jak strzał w głowę. Nagle takie duże światło, taka znajomość swojej sytuacji, że to nie to. Modliłem się jeden miesiąc, drugi, trzeci. Codziennie ta myśl była bardzo mocna. Przed oczyma tylko taki wielki napis „TO NIE TUTAJ”.
Od lat statystyki odejść z seminariów utrzymują się na podobnym poziomie. Odpada co drugi kandydat na księdza. Dlaczego? Powody, jak mówią rektorzy seminariów, są różne. Jeden z najczęstszych to takie jak u Maćka poczucie, że „to nie jest moje miejsce”.
Ojciec Grzegorz Kramer, jezuita, zwraca uwagę, że o ile istnieje profil psychologiczny policjanta czy wojskowego, to już profilu psychologicznego księdza nie ma. – A to oznacza, że w praktyce księdzem może zostać właściwie każdy – mówi zakonnik.
Zakon nie może być ucieczką przed życiem
Nie każdy jednak może zostać jezuitą, nawet jeśli spełnia warunki wynikające z przepisów prawa kanonicznego. Od początku istnienia zakonu proces rekrutacji wygląda podobnie. Z każdym kandydatem odbywają się cztery rozmowy. Po każdej z nich powstaje opinia, która trafia do prowincjała. Na podstawie tych opinii, ale również osobistej rozmowy z kandydatem, prowincjał podejmuje decyzję o przyjęciu w szeregi jezuitów.
Ojciec Grzegorz Kramer tłumaczy, że od ponad dwudziestu lat wśród osób spotykających się z kandydatami jest także psycholog. Jego zadaniem jest sprawdzenie u kandydata czegoś, co można nazwać zwykłą ludzką dojrzałością. – Chcemy wykluczyć możliwość, że ktoś wstępuje do zakonu tylko i wyłącznie po to, żeby uciec, schować się przed szeroko pojętym życiem – ojciec Kramer przyznaje, że o ile podczas takiego spotkania nie da się wykluczyć wszystkiego, to formacja trwająca kilka lat, bardzo dużo potem weryfikuje. – Poza tym nie jesteśmy od tego, by kogoś o coś podejrzewać. Zakładamy dobrą wolę i uczciwość każdego kandydata.
To samo zakładają franciszkanie, choć ojciec Jan Maria Szewek z krakowskiej prowincji franciszkanów nie ukrywa, że nie wszyscy, którzy wyrażają chęć zostania zakonnikami, są do wspólnoty przyjmowani. – Wszystkich natomiast zapraszamy na coroczne sierpniowe spotkanie w naszym domu formacyjnym – mówi ojciec Szewek. – Oprócz kandydatów, którzy przez kilka dni uczestniczą w naszym życiu, modlą się z nami, jedzą posiłki i pracują, w tych spotkaniach bierze udział także psycholog. Ten kilkudniowy pobyt, podczas którego obie strony uważnie się obserwują, traktujemy jako wstępną weryfikację osób, od których potem przyjmiemy podanie i zaprosimy w październiku do rozpoczęcia formacji w naszym zakonie.
U franciszkanów ta formacja, nazywana czasem okresem próbnym, trwa kilka lat. Najpierw jest rok postulatu, potem rok nowicjatu, a następnie sześć lat studiów filozoficzno-teologicznych. Jeśli ktoś nie chce być kapłanem, a woli być bratem zakonnym, zamiast sześcioletniego seminarium ma trzyletni juniorat. Pierwsze śluby, na rok czasu, składa się dopiero po nowicjacie. Potem są one odnawiane, znów na 12 miesięcy. Śluby ostateczne, te na całe życie, składa się po upływie minimum trzech lat. – Zanim do tego dojdzie, kandydat przechodzi kilkukrotne rozmowy z psychologiem – tłumaczy ojciec Szewek i dodaje, że taka osoba jest również obserwowana przez zakonników. – Ktoś może być mądry i pobożny, ale nie nadaje się do życia wspólnego, a u nas to jest bardzo istotna sprawa. Mamy wspólne modlitwy, wspólne posiłki, wspólną pracę. Klasztor musi liczyć minimum trzech zakonników. Zdarza się, że mówimy: „Drogi bracie, może Pan Bóg cię powołuje, ale nie do nas, nie do naszego zakonu”.
Smutny ksiądz? To nie jest dobre
Podczas listopadowego spotkania z przedstawicielami watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa papież Franciszek mówił nie tylko o tym, że seminaria trzeba strzec, ponieważ próbują się do nich dostać ludzie chorzy psychicznie. Stwierdził także, że wierni „nie mogą płacić za nerwice księży” i dodał: „Nie jest normalne to, że ksiądz jest często smutny, zdenerwowany albo ma ostry charakter; to nie jest dobre i nie służy ani jemu samemu, ani jego wiernym.”
Na pytanie czy wśród księży i zakonników często spotyka osoby, które według słów papieża są „smutne, zdenerwowane albo o ostrym charakterze”, ojciec Jan Maria Szewek tłumaczy, że w regule jego zakonu zapisane są słowa założyciela, św. Franciszka: „Radzę moim braciom w Panu Jezusie Chrystusie, upominam ich i zachęcam, aby idąc przez świat nie wszczynali kłótni, nie spierali się słowami i nie sądzili innych”. – I dlatego nie wdaję się w takie rozmowy. Bo nie chcę oceniać innych – mówi zakonnik.
Podobnie ojciec Grzegorz Kramer uchyla się od odpowiedzi na pytanie, czy spotyka czasem księży, o których zdarzyło mu się pomyśleć, że nie powinni być duchownymi. – Jakie ja mam prawo oceniania innych, skoro sam o sobie myślę czasem, że nie powinienem być księdzem? Poza tym zawsze, gdy pojawia się taka myśl, w stosunku nie tylko do księży, ale także lekarzy, nauczycieli czy dziennikarzy, warto mieć świadomość, że powstała tylko i wyłącznie przez pryzmat znajomości niewielkiego kawałka danego człowieka.