Od kilkunastu lat wszędzie dużo się mówi o asertywności. Szczególnie nam, młodym. I dobrze. W naszym wieku wyfruwamy powoli z domu i poszukujemy akceptacji już nie wśród członków rodziny, ale wśród rówieśników, z którymi z czasem mamy szansę nawiązać pierwsze prawdziwe przyjaźnie - pierwsze ze znamionami dojrzałości.
W takim okresie, kiedy akceptacja otoczenia jest chyba dla nas najważniejszą sprawą, umiejętność asertywnego prezentowania swoich poglądów jest wręcz konieczna dla prawidłowego kształtowania osobowości.
I chyba dlatego, że tak często się ten temat w mojej edukacji wałkowało, mam już uczucie przesytu na sam dźwięk słowa asertywność czy chwytliwego hasełka Powiedz NIE! Nie neguję przydatności różnych działań na rzecz propagowania pewności siebie, ale gdzieś w tym wszystkim często schodzi się na poziom banału, często zbyt moralizatorsko sprzedając pewne prawdy. A w ostatnich miesiącach swojej edukacji dostrzegłam, że zmierza to i w drugą stronę - próby dotarcia do młodzieży nie dostają do jej poziomu. Bo jak mówić o tym, by zdecydowanie bronić swoich poglądów osobom, które są wzorowym przykładem postawy asertywności? Wiadomo, że i do nich można dotrzeć, i dla nich znajdzie się coś, co warto przekazać czy zauważyć, sęk w tym, by to coś więcej dostrzec.
Od września żyję w innym środowisku i mam okazję przyglądać się młodym, ambitnym ludziom. Wszyscy tam są tacy, z małymi wyjątkami, które są wręcz skrajne. Nikt tam nie ma wielkiego problemu z asertywnością, niektórzy nawet sprawiają wrażenie, jak gdyby nie musieli się tego uczyć, ale od małego wiedzieli, jak walczyć o swoje, jak wyrażać własne zdanie - zdecydowanie, ale z szacunkiem - i pewnie rzeczywiście tak było. I mówienie do nich frazesami, że ważne jest, aby nie poddawać się presji grupy i bronić swoich racji, to jak tłumaczenie maturzyście kolejności wykonywania działań matematycznych. Dopiero teraz widzę, że kwestia asertywności nie zamyka się w takim jej pojmowaniu.
Wręcz przeciwnie, według psychologów - podstawą bycia asertywnym wobec innych jest… asertywność wobec samego siebie.
"Nie można jednak powiedzieć (…) nie - nie będąc zaprawionym w mówieniu wielu nie wewnętrznych, skierowanych do nas samych, za pomocą których odrzucamy to, co nas niszczy, działania impulsywne, resentymenty, smutek, depresję, zniechęcenie, nieufność, nasze kompleksy, wątpliwości, lęki i niepokoje; a jeszcze nie, za pomocą których blokujemy swój porozumiewawczy uśmiech w odpowiedzi na śmiech wisielczy, pozbawianie wartości, przyjmowanie biernych postaw zaniechania lub odwlekania, lub te nie, które hamują myśli negatywne, rozproszenia, niektóre żarciki umysłu, serca i uczuć." - "Sztuka mówienia nie" (Elena guarrella, Giorgio m. sofia)
To jest prawdziwa sztuka i choć ma to być początek drogi ku asertywności, to jednak dla mnie osobiście jest to kolejny etap tej swoistej edukacji. Być może dlatego, że asertywność nigdy nie była dla mnie szczególnie trudna, zostałam wychowana w ten sposób, a konieczność mówienia nie także sobie samej dostrzegłam zupełnie niedawno i świadome wprowadzanie tego założenia w czyn dopiero teraz jest kolejnym z wielu wyzwań, jakie przed sobą stawiam. I jeszcze chwilę temu chciałam wysunąć konkluzję, że pewnie dlatego poszło mi w miarę łatwo z asertywnością, bo widzę teraz, że jakoś wcześniej, nieświadomie, żyłam w duchu mówienia nie samej sobie. Być może u mnie to było podstawą… Ale jednak znam parę osób, dla których problem samego odmawiania może i nie istnieje, ale - paradoksalnie - daleko tej postawie do nazwania jej pewnością siebie czy śmiałością, jak podpowiada słownik synonimów. Żyją oni w przekonaniu, że trzeba swoich racji bronić, ale jednocześnie nie daje to tych obiecywanych, wymiernych korzyści, przekładających się na jakość przebywania samemu ze sobą.
I to jest to, o czym warto mówić osobom, które umieją przedstawiać własne zdanie, bo być może jednocześnie borykają się z nieskuteczną asertywnością wobec siebie - poddają się działaniom impulsywnym, kompleksom, lękom - a to na pierwszy rzut oka nie zawsze jest widoczne. A ostatecznie - nawet jeśli ktoś i z tym sobie radzi na tyle dobrze, że już tego zagadnienia nie zauważa - warto podkreślać rolę takiego wewnętrznego hamulca dla rozwoju osobistego i duchowego. Jednak to, jak działa taki hamulec i czym właściwie on jest, jak go rozumieć - to jest pole do rozważań na zupełnie osobny temat, bo wiele można jeszcze o tym pisać - choćby o trudnościach, jakie taka postawa rodzi nie ze względu na brak odwagi czy delikatność wobec własnej osoby, ale trudność w rozpoznawaniu tych myśli i tych emocji, które nam szkodzą… Ale to już temat na osobną notkę, na osobną refleksję.
Tekst pochodzi z bloga Julii Dereniowskiej: otwarte-oczy.blog.deon.pl