Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze powiem komuś "kocham cię". I nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze je usłyszę. Mam taką teorię: każdemu przypisana jest określona liczba tych "kocham cię". Tych, które powie, i tych które usłyszy. Ja wyczerpałam wszystkie przez trzy lata mojego życia. Słyszałam je codziennie, dwa razy dziennie, 20 razy dziennie. Czasem na zmianę z "nienawidzę cię". Nawiasem mówiąc, jeśli moja teoria się sprawdzi, nigdy już więcej nie usłyszę też "nienawidzę cię". Ten limit też wyczerpałam.
Najpierw była euforia...
Zapowiadało się pięknie. Poznaliśmy się na imprezie. Nie chciałam na nią iść. Urządzał ją kumpel ze studiów, który – wiedziałam – trochę się we mnie wtedy podkochiwał. Bałam się, że po kilku piwach zaczną się jakieś zaloty i wyznania, na które nie byłam gotowa. No ale w końcu poszłam. Dotarłam na tyle późno, że ten kumpel zdążył stracić nadzieję i upić się z rozpaczy. Problem z głowy.
Siedziałam sobie samotnie na kanapie, sącząc drinka i słuchając muzy, kiedy podszedł ON. Wiedziałam od razu, że on to ON. Wtedy wydawał mi się bosko przystojny. Teraz, gdy patrzę na zdjęcia, widzę przeciętnego faceta, więc sama nie wiem. Chyba już w pierwszej sekundzie padło mi na mózg. No więc podszedł, ukłonił się szarmancko i zaprosił do tańca. Wykonaliśmy jakiś kosmiczny balet, z figurami, bo Maciej (niech będzie, że Maciej, tak jak niech będzie, że ja to Dominika...) był supertancerzem. Potem usiedliśmy.
Byłaś kiedyś zakochana? No to wiesz, jak to jest. Kliknęło od razu. Mieliśmy milion wspólnych tematów, okazało się, że jesteśmy tacy podobni. Przegadaliśmy całą noc. Nad ranem on odprowadził mnie do domu na piechotę. Droga zajęła nam trzy godziny. Całowaliśmy się co kilka minut... Czułam jego poranny zarost na policzkach.
Mieszkałam wtedy z rodzicami, a on w akademiku w czteroosobowym pokoju, więc seksu tego dnia nie było, ale gdyby nie niesprzyjające warunki mieszkaniowe – kochalibyśmy się już pierwszej nocy. Byłam tego absolutnie pewna. Byłam też absolutnie pewna, że znalazłam swoją drugą połówkę. I absolutnie pewna, że on czuje to samo, więc na pewno do mnie zadzwoni – numer zapisałam mu na dłoni.
Nie zadzwonił przez cały następny dzień. Tłumaczyłam sobie, że odsypia imprezę (chociaż ja nie mogłam spać). Potem był poniedziałek, też nie zadzwonił. Wtedy tłumaczyłam sobie, że ma dużo zajęć na studiach. Zadzwonił w czwartek. Nie tłumaczył, dlaczego tyle zwlekał. Powiedział, że nigdy jeszcze tak się nie zakochał, więc wybaczyłam mu wszystko.
Od tamtego czwartku właściwie się nie rozstawaliśmy. Spotykaliśmy się rano, przed zajęciami, po, w okienkach. W weekendy razem imprezowaliśmy, spacerowaliśmy, przesiadywaliśmy na ławkach w parku, u niego, u mnie, w pubie… Byliśmy nierozłączni i wkrótce cały świat się dowiedział, że jesteśmy parą.
Kolega, który zaprosił mnie na imprezę (ten, który się we mnie podkochiwał), strzelił focha i przestał się odzywać. Nie przejmowałam się. Koleżanki strzeliły focha, bo nie miałam dla nich czasu. Olałam je. Rodzice strzelili focha, bo rzadko bywałam w domu i przebąkiwałam coś o przeprowadzce (chciałam uprawiać seks z Maćkiem dzień i noc). Nie przejmowałam się niczym, bo byłam zakochana. Z wzajemnością...
Dowody? Napisał i nagrał dla mnie piosenkę i wrzucił ją na YouTube. Ma fatalny głos, ale tym bardziej było to słodkie. Kiedyś w nocy zerwał kwiaty z klombu w Parku Saskim i mi je podarował. Cud, że nie został zatrzymany przez straż. Kupił kumplom z pokoju bilety na Warszawski Festiwal Filmowy, żebyśmy mieli kilka wieczorów dla siebie. Kręcił mi własnoręcznie sushi w obskurnej kuchni w akademiku i jedliśmy je przy świecach. Albo rozbierał się do naga i podawał mi to sushi na swoim ciele… Teraz, kiedy to piszę, wydaje mi się to głupie, wtedy byłam oczarowana. Potem zrobiło się strasznie. Po kilku miesiącach okazało się, że nasz związek ma też mroczne strony. Maciej potrafił zadzwonić w środku nocy i gadać przez godzinę, jak mnie kocha. Powinnam się cieszyć?
Na początku się cieszyłam, ale chciałam się czasem wyspać. Jeśli wyciszałam na noc telefon – przyjeżdżał i dzwonił do drzwi, aż mnie obudził (i rodziców). Był też chorobliwie zazdrosny. Zażądał haseł do mojego konta na Facebooku, profilu na platformie dla studentów, nawet do konta bankowego. Kiedy protestowałam, robił awantury, że mu nie ufam i na pewno coś ukrywam.
Myślałam, że sprawy się ułożą, gdy razem zamieszkamy. Wynajęliśmy mikrokawalerkę. Zaczęłam pracować jako barmanka, żeby stać nas było na czynsz. To był błąd. Maciej albo przesiadywał całe noce w barze, w którym pracowałam, żeby pilnować, czy go nie zdradzam albo… znikał. Nagle oświadczał, że dusi się w naszym związku. Kiedy pierwszy raz zniknął na dwa dni, umierałam z niepokoju. Nie odbierał telefonu, nie odpowiadał na mejle… Wrócił, jakby nigdy nic ze słowami "mężczyzna musi być czasem sam". Pokłóciliśmy się, więc… zniknął znowu.
Powinnam była odejść? Jasne. Ale nie chciałam. Nadal wierzyłam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Bo gdy kochał, kochał jak nikt. I z nikim innym nie miałam podwójnych orgazmów. Nikt nie pisał dla mnie piosenek, nikt nie był o mnie zazdrosny. Nikomu tak na mnie nie zależało.
Było coraz gorzej
Maciej zaczął dużo pić. Po kolejnej aferze po pijanemu (uznał, że w sklepie z converse’ami za długo rozmawiam ze sprzedawcą), postawiłam się. Powiedziałam, że idziemy do poradni alkoholowej. Ten dzień zmienił moje życie.
Kiedy zagroziłam, że odejdę, Maciej zaczął chodzić do psychologa, a potem do psychiatry. Diagnoza: borderline. Zaburzenie osobowości. Nie będę ci tłumaczyć, na czym polega, bo znajdziesz milion opisów w internecie. W skrócie: Maciej zachowywał się jak dwulatek w czasie buntu. Kochał mnie i nienawidził. Jednego dnia nie chciał spuszczać "swojej mamy" z oka, drugiego – brał swój plecaczek i ruszał w świat. Problem w tym, że miał 25 lat, a ja nie byłam jego mamą.
Na początku wierzyłam, że jeśli będzie chodził na terapię, jest dla nas szansa. Obiecał, że będzie chodził. I chodził. Jednak nasze życie nadal było koszmarem. Za każdym razem, gdy wychodził, zastanawiałam się, kiedy wróci: za godzinę czy za tydzień. Za każdym razem, kiedy wracał, próbowałam zgadnąć, w jakim jest nastroju. I czy właśnie mnie kocha, czy nienawidzi.
Pewnego dnia u mojej mamy wykryto guza piersi. Kiedy tata zadzwonił z tą wiadomością, natychmiast pojechałam do domu. Zaczął się korowód z biopsjami, badaniami, pobytami w szpitalu. Maciej strzelał focha, bo nie miałam dla niego czasu. Ja martwiłam się o mamę.
Guz okazał się niegroźny. Mama po operacji wracała do siebie, a ja do zdrowych zmysłów. Wreszcie zobaczyłam, jak sprawy stoją. Czy wiesz, że Maciej w ogóle się nie pytał, jak ona się czuje? Martwił się tylko, kiedy wrócę ze szpitala, kiedy znów będziemy się kochać, kiedy wyskoczymy razem w Bieszczady…
Powiedziałam mu, że rozwiązuję umowę z właścicielem mieszkania (była na mnie) i wracam do rodziców. Jeśli go stać (a wiedziałam, że nie, bo nie miał czasu pracować, w końcu głównie mnie śledził…), może zostać w kawalerce sam. Były awantury, picie na umór, szantaże. Raz wylądował na izbie wytrzeźwień. Raz podciął sobie żyły, ale zasnął i krew zakrzepła, więc nie udało się (a może udało…). I tysiąc podobnych zdarzeń.
Powrót do realu
Od tamtego czasu minął rok. Powoli, z pomocą terapeutki i rodziców, dochodzę do siebie. Maciej przestał się leczyć. Robił to ponoć tylko, żeby być ze mną, a skoro nie chcę… On uważa się za zdrowego.
Od tamtej pory był w kilku krótkich związkach, a pomiędzy jednym a drugim, próbował wrócić do mnie. Szpieguje mnie, wydzwania, pyta o mnie wspólnych znajomych, ale jestem uparta. Chociaż trochę smutna. Wstyd mi, że tyle razy mówiłam "kocham" człowiekowi, który tak mnie traktował. Wstyd mi, że się pomyliłam, bo naprawdę byłam pewna, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Czy to znaczy, że nie potrafię rozpoznać prawdziwej miłości? I jak to jest z tym "kocham cię". Wyczerpałam limit?
Jak radzić sobie w takim związku? Radzi Marta Dziekanowska z Centrum Psychologii Integralnej InTeGral w Warszawie
Musisz się liczyć z tym, że twój partner jest bardzo chwiejny emocjonalnie – czułość przeplata się ze złością, uwielbienie z niechęcią. Raz uważa, że jesteś wspaniała, a za chwilę może stwierdzić, że nic niewarta. Może obwiniać cię bezpodstawnie o wszystkie problemy w waszym związku i oskarżać o rzeczy, których wcale nie zrobiłaś. Jeśli słuchasz tego regularnie – możesz dojść do wniosku, że to prawda. Że to z tobą jest coś nie tak. Ale nie wierz w to: przyczyną problemów są trudności emocjonalne twojego partnera. Nie znaczy to jednak, że masz się godzić na takie traktowanie. Nie oznacza to również, że jedynym wyjściem jest znalezienie sobie innego partnera.
1. Najlepiej byłoby, gdyby twój chłopak rozpoczął psychoterapię. Jednak sugestia, że może cierpieć na borderline, może wywołać w nim wściekłość, poczucie wstydu i niechęć do kontynuowania tematu. Idealnie byłoby więc, gdybyś podzieliła się swoimi przemyśleniami z wykwalifikowanym terapeutą, który ma doświadczenie w terapii osób z borderline (np. terapeutą schematów). Najlepiej jeśli o diagnozie osoba dowiaduje się od specjalisty.
2. Dowiedz się, co wywołuje silne reakcje emocjonalne. Osoba z borderline ma swoje czułe punkty, których dotknięcie powoduje silne reakcje. Świadomość, co to jest, ułatwi ci przewidywanie tych reakcji i radzenie sobie z nimi.
3. Daj zrozumienie i wsparcie. Staraj się wysłuchać partnera i zrozumieć. Sparafrazuj jego wypowiedź mówiąc, co usłyszałaś ("Rozumiem, że poczułeś się opuszczony, bo do ciebie nie zadzwoniłam"). Nie oceniaj. Nie dyskutuj. Gdy partner powie o emocjach, przedstaw swój punkt widzenia ("Rozumiem, że poczułeś się opuszczony, bo do ciebie nie zadzwoniłam. Ale nie opuszczam cię. Byłam w pracy i nie miałam czasu dzwonić. Ciągle jesteś dla mnie ważny").
4. Wyznaczaj granice. Nie zgadzaj się, by mężczyzna cię poniżał, krzyczał na ciebie czy coś na tobie wymuszał. Powiedz na przykład: "Jeśli w dalszym ciągu będziesz na mnie wrzeszczeć, nie będę z tobą rozmawiać. Chcę ci pomóc, ale powiedz mi o tym spokojnie".
5. Nie zgadzaj się na przemoc. Rzucanie przedmiotami, walenie pięścią w stół, szarpanie... Jeśli to się zdarza, porozmawiaj z partnerem, kiedy jest spokojny. Poinformuj, że to nie wchodzi w grę i następnym razem zareagujesz. Jak? Możesz wyjść do drugiego pokoju, gdzie będziesz bezpieczna, wyjść z domu, zadzwonić do przyjaciółki lub kogoś z rodziny. Jeśli przemoc trwa, możesz poszukać pomocy u psychoterapeuty lub w organizacjach zajmujących się przeciwdziałaniem przemocy w rodzinie np. w Niebieskiej Linii.