Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, dziennikarze zwracali się do ciebie per "Adasiu" i przypominali, że chwilę wcześniej, w Nibylandii, byłeś Indianinem...
- W musicalu Teatru Roma "Piotruś Pan" chciałem być Chłopcem Zapodzianym, ale za nisko śpiewałem - przeszedłem właśnie mutację - więc zostałem czerwonoskórym.
Na tej pamiętnej konferencji byłeś, razem z Karoliną Sawką, w centrum uwagi. Długo utrzymywano w tajemnicy wasze nazwiska. Bo to była tajemnicza produkcja. Ekranizację "W pustyni i w puszczy" rozpoczął polski reżyser, a skończył południowoafrykański. Zresztą całkiem niezły, kilka lat później odebrał Oscara dla najlepszego nieanglojęzycznego obrazu za "Tsotsi". Co przyniosła ci rola Stasia Tarkowskiego?
- To była wielka przygoda, dla mojej mamy-opiekunki także. Spędziliśmy cztery miesiące w egzotycznych plenerach południowej Afryki i Tunezji. Oprócz wartości turystycznej, kręcenie filmu miało dla mnie ogromne znaczenie samopoznawcze. Reżyser potrafił świetnie pracować z aktorem, docierając do ukrytych pokładów emocjonalno-duchowych. Taki rodzaj wnikliwego myślenia zachęcił mnie do dalszego poznawania natury ludzkiej.
Stąd wybór studiów psychologicznych, a potem aktorskich?
- Dokładnie. Według mnie aktorstwo i psychologia są ze sobą nierozerwalnie połączone. W Szkole Wyższej Psychologii Społecznej zebrałem materiał dotyczący funkcjonowania mózgu (uczucia, reakcje), a na Akademii Teatralnej poddałem ten materiał formalnej obróbce (sposoby wyrazu, komunikacja). Wierzę, że to słuszna droga.
Teraz Adama Fidusiewicza wraz z kolegami z roku można oglądać w spektaklu dyplomowym w Teatrze Ateneum?
- Premiera "Piosennika" w reżyserii Andrzeja Poniedzielskiego odbyła się kilkanaście dni temu. Następne spektakle już w połowie maja. Występujemy też w Teatrze Powszechnym, gdzie kilka miesięcy temu bardzo dobrze został przyjęty spektakl "MP4" w reżyserii naszego wspaniałego wykładowcy Mariusza Benoita. Zapraszamy gorąco na oba przedstawienia.