Piotr Stanisławski: Zajmuje się pan niebezpieczną dziedziną - ewolucyjne podstawy ludzkich zachowań kojarzą się z odbieraniem nam człowieczeństwa. Często pana praca budzi kontrowersje?
Prof. Bogusław Pawłowski*: Na szczęście w moim naukowym środowisku już nie, ludzie się przyzwyczaili. Ale poza nim bywa różnie. Pewnego razu zostałem zaproszony do programu telewizyjnego. Byłem przekonany, że wezmę udział w panelu dyskusyjnym uczonych. A tymczasem posadzono mnie na środku, po lewej stronie większość stanowili ortodoksyjni katolicy, a po prawej grupa ortodoksyjnych feministek. Czegokolwiek bym więc nie powiedział, zostałbym zaatakowany. Wyszło na to, że ja z moimi badaniami byłem w centrum - tak to przynajmniej oceniło wiele osób oglądających ten program.
Co sprawia, że ludzie emocjonalnie reagują na naukę pozornie tak chłodną jak biologia?
- O, istnieją najróżniejsze obszary biologii. Jest np. bardzo tradycyjna anatomia czy klasyfikacja organizmów, które mają już kilkusetletnie korzenie. To, czym ja się zajmuję to m.in. próba wyjaśniania rzeczy, które intuicyjnie uznajemy za oczywiste, jak choćby biologiczne czynniki decydujące o atrakcyjności człowieka.
Wciąż nie brzmi to kontrowersyjnie
- Dla wielu to jednak problem, umysłową granicę stanowi to, że biologia zajmuje się ludzkim zachowaniem czy preferencjami człowieka. Nie ma pan pojęcia, co dzieje się w niektórych głowach, gdy zaczyna się mówić o człowieku jako o części świata zwierzęcego.
Dobrze, że chociaż naukowcy potrafią odrzucić uprzedzenia
- Dobrze by było. Nawet jednak w środowisku biologów nie akceptuje się całkowicie tej wiedzy. Wciąż przekonuję się, że nadal część z nich nie do końca rozumie mechanizmy ewolucji, szczególnie wtedy, kiedy próbuje się wytłumaczyć nimi człowieka.
Bywa, że dopóki podłoże zachowań wyjaśnia się genetyką lub robi się to na przykładzie myszy, szczura czy szympansa, to nie ma obiekcji. No, ale kiedy się mówi o człowieku, to okazuje się, że natrafiamy na tabu.
U naukowców?
- To też ludzie. A takie myślenie wynika z wychowania, ideologii, religii, które są przecież trwającym niemal od żłobka procesem jeśli nie indoktrynacji, to wysycania mózgu stereotypami, uprzedzeniami. A potem nie jest już łatwo "wyzerować dysk" i powiedzieć sobie, co jest elementem kultury, a co naukowo weryfikowalną, ewolucyjnie ukształtowaną biologiczną częścią naszej natury.
Sytuacja poprawia się wraz z dopływem informacji, dostępem do danych i materiałów. Jeszcze nie tak dawno mój promotor nalegał, aby w tytule pracy, w której pisałem m.in. o ewolucji kobiecych piersi, nie było słowa „piersi”. To takie niepoważne i narażające autora na śmieszność. Po długiej debacie ustaliliśmy, aby używać bardzo naukowo brzmiącego określenia „otłuszczone gruczoły sutkowe”, a w tytule zostało to sformułowane jeszcze bardziej ogólnie jako „żeńska cecha morfologiczna”. Tymczasem termin „piersi” lepiej wszystko wyjaśnia, bo u współcześnie żyjących gatunków występują one tylko u Homo sapiens.
Chodzi chyba o biologiczne podejście do człowieka?
Tak, szczególnie ten problem mają humaniści i przedstawiciele nauk społecznych. A u nas w kraju to dodatkowe tabu. Jest taka bestsellerowa książka Elliota Aronsona "Człowiek - istota społeczna". Angielski, oryginalny tytuł tej książki brzmi "The Social Animal", czyli po prostu "zwierzę społeczne". Anglosasi nie boją się nazwać człowieka zwierzęciem, a u nas nauki humanistyczne mają tak duży wpływ na myślenie, że pewnie nie przyszło do głów tłumaczy czy konsultantów, by napisać "zwierzę".
Myśli pan, że dziś już by przyszło?
- Wiele się zmienia. Gdyby dziś definiować od nowa psychologię czy socjologię, to obie powinny być poddziedzinami biologii. W XXI w. jej zasięg niezwykle się powiększył - z jednej strony sięgnęła chemii i badania molekuł, a z drugiej wyjaśnia podstawy ludzkich zachowań. Psychologia i socjologia zajmują się głównie Homo sapiens. Co więcej, zajmują się tylko pewnymi aspektami tego gatunku.
W dodatku chyba niezbyt pasującymi do ewolucji? W końcu psychologia zajmuje się złożonymi cechami charakteru. A dziedziczy się raczej te najprostsze.
- Otóż nie - genetyka behawioralna pokazuje, że właściwie wszystkie cechy osobowości, charakteru mają określony współczynnik odziedziczalności, który zawsze jest większy od zera. Oznacza to, że zarówno cechy osobowości, jak i zdolności poznawcze w niebagatelnym stopniu zależne są od genów, mogą być przekazywane potomstwu i podlegać zmianom ewolucyjnym.
Dziś genetycy behawioralni badają niemal wszystkie cechy, które wyodrębnili psycholodzy - w tym tzw. wielką piątkę czynników osobowości: neurotyczność, ekstrawersję, otwartość, sumienność i ugodowość.
Przy ich analizie stosuje się bardzo ścisłe metody - m.in. porównując bliźnięta mono- i dizygotyczne (potocznie zwane "jedno-" i "dwujajowymi"). Z całą pewnością wszystkie te cechy w jakimś stopniu są dziedziczne. Jedne słabiej, inne mocniej, ale jednak. Co ciekawe, zdolności poznawcze mają wyższy współczynnik odziedziczalności niż wyżej wymienione cechy osobowości.